Muszę przyznać, że nie był łatwy ten pierwszy dzień. Jakies 30 km, które przemierzylem, dają mi znaki w nogach i w rękach. Nie jestem przyzwyczajony do spacerowania z kijkami. Chociaż dziennie robię 10-20 km, oprowadzając po Madrycie, to jednak nie jest to to samo, co iść ciągiem 30 km.
Myślałem, że wczoraj nie zasnę, ale jakoś nie miałem większych problemów i obudził mie budzik o 6 rano. Ze wstaniem rownież nie miałem problemów. Wiec szybki prysznic, krem przeciwsłoneczny i czas w drogę. Zebralem swoje rzeczy i ruszyłem. Jako, że produktu jakie kupiłem na śniadanie zostawiłem w samochodu, nie miałem nic do jedzenia, wiec wyruszyłem, z nadzieje, że w następnej wiosce bedzie jakiś sklep. Niestety ani w następnej, ani w kolejne nie było żadnego sklepu i bary były zamknięte. Jedynym pocieszeniem były krany z woda w jednej z wiosek. Te krany uratowały mi zycie, bez nich nie wiem w jakim stanie bym dotarł do celu.
Ruszyłem z Zamarramala. Dzisiaj jest to dielnica Segowii, ale do 1970 było to osobne miasto i z własnym ratuszem i burmistrzem. Kwestię burmistrzyń zamierzam rozwiązać jak wrócę ze szlaku. Bo nie daje mi spokoju ta sprawy, dlaczego tyle miejsc jest poświęconych właśnie burmistrzyniom. Z cała pewnością miasteczko odegrało ważna rolę podczas rekonkwisty. Według informacji to właśnie mieszkańcy Zamarramala odbili alcazar, za co otrzymali szczególne przywileje i prawa.
Z Zamarramala wyruszam o 7 rano. Droga na początku wiedzie przez otwartą przestrzeń Mesety, płaskowyżu. Dookoła same pola, bez żadnego drzewa. Na całe szczęście jest wcześnie i jeszcze nie wyszło słońce, a nawet w późniejszych godzinach to słońce nie grzało tak mocno.
Pierwszą miejscowością na szlaku jest Valseca. Niewielka wioska, gdzie brzy bramach miasteczka wita nas kaplica świetego Rocha. Kaplica prosta, powstała tak jak większość w tej okolicy w XVI wieku. Kiedy to panowała dżumu. A według tradycji święty ten jest patronem chroniącym od zarazy.
W miasteczku możemy zobaczyć kościół z XVII wieku. Który jest najstarsza i najwieksza budowla we wsi. Wojska oferuje rownież park, gdzie możemy sie zatrzymać na śniadanie. Oczywiście jak coś mamy do jedzenia. A także możemy przenocować. Nie ma schroniska, ale miasteczko oddaje do dyspozycji nam materac i łazienkę, a klucze możemy uzyskać w ratuszu.
Dalej idę w kierunku Los Huertos. Tutaj pomyliłem drogę, zamiast skręcić w lewo na plaza Mayor poszedłem prosto. I kiedy doszedłem do drogi asfaltowej i nie było znaku, to skorzystałem z Google map. Dzięki aplikacji na telefony wiedziałem, gdzie jestem i dokąd mam podążać. Mniej wiecej tutaj szlak idzie wzdłuż rzeki Eresma, co urozmaica nam krajobraz drzewami liściastymi i możliwością odpoczynku w cieniu. Jednak szlak idzie cały czas w słońcu.
Zaraz przy wejściu do kolejnej wiosk, Los Huertos, miałem nadzieje, ze bedzie sklep. Niestety nic nie było, a jedyny bar był zamknięty. Więc podażyłem dalej. Zatrzymalem sie w kolejnej kaplicy przy wyjściu z wioski na mały odpoczynek. Na śniadanie zjadłem mieszankę studencką, jaką sobie przygotowalem z orzechów i suszonych owoców. A szlak dalej prowadził wzdłuż rzeki. Na dodatek po starych torach kolejowych, które dzisiaj służą jako ścieżka rowerowa, a następnie przez las sosnowy. Gdzie możemy zobaczyć jak zbierana jest żywica z drzew.
Kolejna miejscowość to Añe. Tutaj rownież nie było sklepu, a bary były zamknięte. Jedynie co się dowiedziałem, to że około 13 mieli przywieźć chleb z wioski obok. W Añe znajduje sie kościółek z XVI wieku. Wioska rownież oferuje nocleg. Podobno w złych warunkach. Ale jak by ktoś szedł szlakiem i musiał sie zatrzymać, to jest to jakaś opcja. Nocleg jest w schronisku dla pasterzy co przepędzają bydło.
Z Añe droga idzie jezdnią asfaltową przez jakieś dwa km i następnie wchodzimy znów w pola, czyli wracamy do typowego krajobrazu pół uprawnych ze zbożem. Po drodze mijam kolejną wioskę Pinilla Ambroz. Tam rownież nie ma sklepu, ale za to przy wejściu i wyścigu z wioski, znajdują sie krany z woda. Co ratuje mi zycie. Stąd już niedaleko do celu. Dalej trasa prowadzi przez pustkowie, czyli pola uprawne, aż do samej Santa Maria la Real de Nieva.
Pierwsze kroki kieruję zgodnie ze znakami na plac główny i do baru. Miałem taką ochotę na zimny napój. Tam poznaję innego pielgrzyma, który żamierza wyruszyć za jakąś godzinę do Coca. Czyli to co ja będę robił jutro. On dla odmiany idzie z psem i che robić dzienne koło 40-50 km. Były wojskowy i ma wprawę do długich wędrówek. Po krótkiej przerwie kieruje sie do schroniska. Okazuje sie , ze jest to schronisko prywatne i działa na zasadzie kto ile da. Nie ma ceny ustalonej. Zostawisz jak uważasz. Jak nie stać cię i nie masz kasy, nie musisz nic zostawić. Jednyne co musisz zrobic, to zostawić miejsce w takim samym stanie jak je zastałeś. W schroniku już jest inny pielgrzym, który robi szlak z Madrytu na rowerze. Dzisiaj przyjechał z Cercedialla.
Po krótkiej przerwie wybramy sie razem, aby zobaczyć kościół i klasztor Nuestra Señora de la Soterraña. Wpisany na listę zabytków narodowych. Obiekt jest przykładem późnego stylu romanskiego z XV wieku z elementami gotyckimi. Wewnątrz możemy podziwiać malowidła naścienny, płytki ceramiczne z Talavera, czy barokowe ołtarze.
Jutro lżejszy dzień. Bo tylko jakies 20 km do Coca.
UWAGA: na odcinku z Zamarramala do Sanat Maria la Real De la Nieva nie ma sklepów.
Schronisko:
Albergue Fuente Santa
Calle Fiente Santa, 1
40440 Santa Maria la Real de Nieva
Należy zadzwonić na numery podane na drzwiach i ktoś przyjdzie.
Kontakt Javier Gozalo
Tel. +34 619772412, +34 921594667, +34 650627071
Miłej nocy i do jutra.