Kolejny dzień wędrówki do Santiago de Compostela. Muszę przyznać, że dał mi trochę w kości. Pod koniec już byłem zmęczony, kiedy dochodziłem do wioski. Ale po prysznicu i krótkim odpoczynku znów wróciłem do formy.
Wczorajszy wieczór spędziłem w bardzo miłej atmosferze. Niektórzy mówili, że taka atmosfera jest w schroniskach na szlaku francuskim. W tej części z Madrytu nie ma tylu pielgrzymów. Schroniska bardzo często bez duszy, to znaczy nie ma osoby, która opiekuje sie schroniskiem, w języku hiszpańskim nazywany hospitalero. Jak na razie było to jedyne schronisko, gdzie była taka osoba. Dzięki niej schronisko nabiera całkowicie innego klimatu. Wieczorem wspólnie z hospitalero i innymi pielgrzymami przygotowaliśmy kolację. On dał warzywa z ogródka i wino, a my zakupilismy w pobliskim barze mięso. Dzięki temu, pomimo braku sklepów, wspólnie razem zjedliście super kolacje. Muszę przyznać, że jeszce dużo przede mną.
Kolejny dzień pobudka o 6.00 rano. Dzień wcześniej już wszystkie swoje rzeczy wyniosłem do kuchni, aby rano nie przeszkadzać moim współlokatorom. Jednak rano sie okazało, że i tak wszyscy wstaliśmy o tej samej godzinie. Ja wyruszyłem mniej więcej o 6.30 w drogę. A reszta trochę pózniej. A że byli na rowerach, to dogonili mnie za Simancas.
Więc ruszam w drogę o świcie, droga do Simancas wiedzie wzdłuż rzeki, a następnie wzdłuż szosy przy lesie. Mniej wiecej po ponad godzinie dochodzę do Simancas. Miasto przeżyło dzień wcześniej święto. Wiec po drodze mijałem grupki młodzieży wracające z imprezowania, a całe miasto było zawalone pozostałościami po imprezie. Wsystk było zamknięte, a zamek otwierali dopiero o 11.00. Postanawiam więc iść dalej, bo ani na zwiedzanie nie będę miał szanse, a także na jakiekolwiek śniadanie. Gdzie bary pewnie dopiero co zamknęli.
Po krótkim spacerze po miasteczku, które zamierzam i polecam je odwiedzić, ruszam w dalszą cześć szlaku. Tuż zaraz za Simancas, jak zatrzymalem sie, aby przekąsić co mi jeszcze zostało z mieszanki studenckiej, dojechała reszta ze schroniska. Wymieniliśmy pare zdań i oni pojechali dalej, a ja z fantastycznym widokiem na zamek spokojnie zjadłem suszone owoce z orzechami.
Simancas, zwana Septimanca w okresie panowania rzymian, znajdowała sie na szlaku jaki łączył Emerita Augusta (dzisiaj Merida) i Caesaraugusta (obecnie Saragossa). W średniowieczu było to jedno z ważniejszych miasto na granicy pomiędzy częścią muzułmańska i chrześcijanską na półwyspie iberyjskimi, która przebiegała wzdłuż rzeki Duero. Warto zobaczyć zamek z XV wieku, który w późniejszym wieku XVI został przebudowany według projektu Juana de Herrera. A także kościół Salvador z XVI wieku, który zachował wierze romańską z XIII wieku. A z punktu widokowego rozpościerał sie fantastyczny widok na średniowieczny most nad rzeka Pisuegra, która zaraz obok uchodzi do rzeki Duero.
Dalsza trasa dzisiejszego dnia była prosta, wiodła wzdłuż pól i łąk. W tym miejscu za Simancas podobno kończą sie lasy i teraz przez kilka dni będę miał znów ten sam widok jaki miałem w okolicach Segowii. Pomimo bezchmurnego dnia i pełnego słońca, to dzien był bardzo przyjemny, a wszystko to dzięki świerzemu powiewowi wiatru z zachodu. Przez cały dzien wiał chłodny wiatr. Co ułatwiało mi wędrówkę.
Po kolejnych 5 km dotarłem do Ciguñuela. Urocze miasteczko, w którym możemy zobaczyć kościół San Gines zbudowany z kamienia w XVI wieku i w późniejszych okresach dokonano jego restauracji. W miejscowości tej znajduje sie schronisko, jest na trasie przemarszu Obok kościoła w barze zjadłem śniadanie i ruszyłem dalej w drogę.
Szlak wiedzie polami i po kolejnych 7 kilometrach doszedłem do miejscowości o ciekawie brzmiącej nazwie, Wamba. Jest niewiele słów zaczynających sie na W w języku hiszpańskim. Dawniej nawet whisky zapisywano jako güisky. Ogólnie nie ma słów hiszpańskich na W, a tutaj mamy miejscowość, którą nazwano tak na cześć króla wizygockiego Wamba. W miasteczku tym znajduje sie jeden z najstarszych kościołów w prowincji Valladolid. Kościół Santa Maria jest z okresu VII – X, jak łuki w podkowę czy malowidła naścienne, a nastepnie został przebudowany w XII wieku.
Z Wamba mam juz niedaleko, zostało mi jakieś 7 km. Na początku chciałem coś zjeść w Wamba, ale postanowiłem kontynuować dalej. Peñaflor de Hornija położona jest po drugiej stronie wąwozu i z miejscowości rozpościerał sie fantastyczny widok na okoliczna dolinę. Mała miejscowość koło 400 mieszkańców, posiada kościół z XIII wieku. W poszukiwaniu schroniska, zrobiłem mały rekonesans miejscowości i trafiłem do baru Hornija na placu głównym (plaza Mayor) gdzie uzyskałem informację, że klucz do schroniska ma kobieta, która mieszka w budynku obok. Więc tam sie udałem. Otworzyła mi drzwi niska kobieta, która na mój widok złapała za klucz, który wisiał przy drzwiach i powiedziałem abym szedl za nią. Bez słowa przeszliśmy pod schronisko, weszliśmy do środka, pokazała mi pokój, łazienkę, kuchnie i na koniec powiedziała żebym zostawił klucz w skrzynce pocztowej i że schronisko kosztuje 3 euro. Dałem jej pięć bo nie miałem drobnych, powiedziała do widzenia i poszła. Muszę przyznać, że trochę oschła jak na Hiszpankę. Aczkolwiek miała dziwny akcent.
Schronisko bardzo fajne, oddane w 2014 roku po zaadaptowaniu dawnego domu parafialnego. Jest wszystko co potrzeba i koszt niewielki. Ma także dziedziniec z tylu budynku do dyspozycji, gdzie spokojnie można przechować rowery. Ale jednego co nie ma to atmosfera, jaką przeżyłem w Puente Duero i wygląda, że znów będę sam.
Kontakt do schroniska:
Plaza Mayor 1,
47640 Peñaflor de Hornija
To adres ratusza, a na tym samym placu jest też bar Hornija. Jak by ratusz był zamknięty.
Niestety muszę zmodyfikować moją trasę na najbliższe dni. Okazało sie, że w Tamariz de Campos nie ma schroniska. Tak bedą wyglądały najbliższe dni:
10.08.2014 Puente Duero – Peñaflor De Hornija, 26 km.
11.08.2014 Peñaflor De Hornija – Medina De Rioseco, 23 km.
12.08.2014 Medina De Rioseco – Cuenca de Campos, 22 km.
13.08.2014 Cuencas De Campo – Santervas de Campos, 20 km.
14.08.2014 Santervas de Campos – Sahagun, 19 km.
Miłej nocy i do zobaczenia na szlaku jutro.